Skocz do zawartości

Cephalotus

Administrator
  • Liczba zawartości

    4080
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Cephalotus

  1. Fajny ten pomysł z pylkiem i nie bez sensu, gdyż jest on tak samo pełnowartościowy jak pokarm zwierzęcy, ale nie róbcie zaraz z tych roślin wegetarian. To odbieram im ich cały urok.
  2. Cephalotus

    [d. Capensis]

    Wszystkie te rosiczki to D. capensis, tylko ta jedna jest jakaś śmiesznie zniekształcona. Daj zdjęcie jak podrosną...
  3. Ustawa nie przewidywała gatunków, które tego wymagają, jako konieczność. Ja nie mówię, że wszystkie rośliny owadożerne wymagają dokarmiania, a jedynie są niektóre gatunki, które na takie właśnie wyglądają. Odnośnie teraz takiego ogólnego dokarmiania, to wiadomo, że to będzie skuteczne, bo to taka specyficzna forma nawozu dla tej grupy roślin. Ja bym natomiast tak zbytnio nie przesadzał z tym dokarmianiem. Myślę teraz o dorosłych roślinach. Jak się ma piękną muchołówkę, z mnóstwem cudownych pułapek, to teraz zapchanie ich wszystkich muchami spowoduje, że straci na swym uroku. Chyba hodowla roślin owadożernych nie polega na posiadaniu dużych, zawalonych muchami roślin. Przynajmniej ja czasem lubię pooglądać dostojne pułapki, liście pełne rosy, cudownie wybarwione dzbany. Jak się zapcha pułapkę, to zawsze jakoś traci swój urok, jak nie padnie, liść rosiczki się zwinie i też już traci urok, dzban sarraceni zbrązowieje do poziomu zapchania owadami... Także decyzja należy wyłącznie do was. Myślę, że są gatunki, które wybitnie nie wymagają praktycznie żadnego dokarmiania i tutaj zaliczyłbym z pewnością D. capensis. Wiadomo, jak w każdym przypadku dokarmianie będzie działać na jej plus, ale myślę, że to zabieg niepotrzebny. Hmmm, bardzo zastanawiające... Tak tylko się upewnię... Czy jesteś przekonany, że twoje siewki niczego z poziomu ziemi nie łapały? Bo tam lata tyle małych stworzonek, że ho... U mnie przynajmniej jest ich całe mnustwo. Ale jak mówisz, że nie, to Ci wierzę... Ciekawe, czy mogłoby to mieć coś wspólnego z podłożem. Odnośnie artykułu o D. sessilifolia, to tak dziwnie zrozumiałem, że one rosły tam, gdzie były zwierzęta i ich naturalny nawóz... Nie wiem, sami oceńcie... Być może to jak rosną niektóre gatunki zależy od czystości, albo ilości minerałów w podłożu? Np. tłustosze głównie rosną na skałach, ciężko powiedzieć, aby skały nie miały w sobie minerałów. Nie wiem... Jak sądzicie? W tym momencie przychodzą mi na myśl olbrzymie rosiczki mojej cioci. Dostała ode mnie np. D. spatulata, która u niej osiągała 5 cm średnicy, albo i więcej. Były jednym słowem gigantyczne. Jednak ona stosowała takiej kiepskiej jakości torf ogrodniczy. Kwaśny, bez dodatków, ale o wiele bardziej „brudny” od tego, który ja mam z Nepenti. Być może ten niewielki procent zabrudzenia podłoża był tym podstawowym czynnikiem, że jej D. spatulata tak wyolbrzymiały! Można by teraz się zastanowić nad tym, że niektóre rośliny owadożerne mogą być bardziej żarłoczne i owadożerne od innych. Np. te, które rosną na bardzo ubogich środowiskach, muszą wcinać bardzo dużo, a te, które mają co-nieco w podłożu, nie muszą aż tyle upolować. To są teraz tylko moje spekulacje.
  4. Nic się jej zupełnie nie stało? To znaczy, że nie straciła żadnej części liścia, nic nie przemarzło? Ciekawe... U mnie co prawda przeżyły mróz, ale trochę je tam pokiereszowało... I na dodatek była to muchołówka typowa. Ciekawe. Chętnie bym się dowiedział w końcu jak to jest z tą odpornością na mróz. Jednak dobrym dowodem na to, że mróz to nie jest coś typowego dla muchołówki jest brak jakiejkolwiek formy przetrwalnika na okres zimowy. Muchołówka w żaden sposób nie wchodzi w taki typowy, mroźny okres spoczynku, żeby np. wytwarzała jakiś turion, czy skarłowaciałą grupę liści wokół stożka wzrostu, albo chowała się do kłącza, albo bulwy... Wszystkie typowo zimujące w mrozach rośliny mają jakieś przystosowania właśnie tego typu. Mogą mieć zimozielone liście, ale jednocześnie mają skuteczną ochronę stożka wzrostu, u muchołówki czegoś takiego nigdy nie widziałem. Nawet takie zachowanie jest dobrze zauważalne u Sarracenim ale to byłby już offtopic.
  5. Niby najprostsza to G. violacea, ale mi jakoś nigdy nie chciała rosnąć. Taka najlepsza na star jest G. lobata x violacea, bo stosunkowo często kwitnie i szybko się rozrasta.. A do tego ma ładne kwiatki. Poza tym, prawie każdy gatunek, jakby byś nie zdobył jest porównywalnie trudny w hodowli. Genlisee wymagają przede wszystkim dużej ilości oświetlenia. Tak jak mi niektóre: G. filiformis, repens, pygmaea, lovata x violacea, kwitły przy oświetleniu 2 x 18W, tak już G. hispidula, aurea, margaretae, subglabra, zakwitły mi dopiero przy oświetleniu 3 x 18W (w odległości 25 cm od powierzchni doniczki). Mając na myśli zakwitły mówię o: otworzyły kwiatek. Tak bez tego też puszczały pędy kwiatowe, ale nigdy się nie otwierały. I żeby być jeszcze bardziej szczegółowy, to G. margarethae, subglabra i aurea wolałyby jeszcze więcej światła, bo też ciągle sporadycznie otwierają się im kwiatki. Jeszcze odnośnie G. lobata. Nie była trudna w hodowli, ale wkurzająca. Ciągle mi gniła, a się zwyczajnie okazało, że nie lubi mieć mokrego podłoża. Dlatego jak ją hodowałem osobno i bardzo sporadycznie podlewałem, aby miała ciągle LEKKO wilgotne podłoże, to zakwitła i padła... Także to dla bardzo zainteresowanych, tak na start nie polecam. Bo do tego rozmnaża się dość opornie, rzadko sama, trzeba jej pomagać. Ach nie chciało mi się, na razie jej nie hoduję.
  6. Musiałbym sprawdzić jakie warunki mają muchołówki w naturze. Nie wiem czy można roślinę tak o uodpornić na mróz.. Bo jakby można było, to każdy gtaunek możnaby tak powoli przystosowywać do mrozów, chyba tak to nie działa. Muchołówki mają faktycznie jakąś wytrzymałość na mrozy, ale przynajmniej w moim przypadku nie jest to „bezskutkowe”. Moje muchołówki, które były na mrozie poodmarzały sobie brzegi liści. Nie powiedziałbym, że tak ma być. Aczkolwiek rośliny faktycznie przetrwały! Także są w stanie przeżyć mrozy, pytanie jak silne i jak długie. Poza tym to rzeczą, a raczej zjawiskiem, które zabija rośliny to nie same mrozy, a przymrozki... Kiedy roślina już zaczyna wzrastać, a tutaj nagle bach, temperatura spada. Ponoć nawet gatunki typowo syberyjskie nie potrafią naszych przymrozków wytrzymać. Także ostrożnie bym podchodził do kwestii muchołówka, a temperatura ujemna. Rośliny raczej nie stracisz, aczkolwiek może to nieść ze sobą jakieś niemiłe konsekwencje.
  7. Uparcie dąży do pogłębiania swojej wiedzy. Nie zrażają go trudne tematy, a wręcz przeciwnie. Pełen szacunek!

  8. Tak odnośnie kolchicyny krótko. To substancja pozyskiwana z zimowitu, nie wiem czy akurat z naszego rodzimego "jesiennego" również: Colchicum autumnale - zimowit jesienny. Substancja ta jest np. wykorzystywana do badania genotypu płodu. Niszczy ona wrzeciona włókna podziałowego zatrzymując proces rozdzielenia materiału genetycznego. Jak dobrze kombinuję to działa się nią chyba w momencie metafazy lub anafazy, następnie robi zdjęcie chromosomów, paruje się je i sprawdza, czy wszystko jest ok... Nie wiem dokładnie w którym momencie u roślin należałoby zadziałać kolchicyną, czy to na nasiona, czy kiełkujące siewki. Ale cel jest identyczny. Zniszczenie włókna wrzeciona podziałowego, co spowoduje, że podwojone chromosomy nie rozejdą się do biegunów komórki i jej materiał zostanie zwielokrotniony. Sam bym bardzo chciał wiedzieć jak to zrobić, bo mam pare krzyżówek, które mogłyby być płodne. A dlaczego jest taka jej toksyczność... Bo niech wam kapnie na rękę, czy palec, a w tym miejscu automatycznie powstanie wam komórka rakowa... Także substancja jest na prawdę groźna.
  9. Łał, aleś koma dowalił. To co żeś poruszył, to jest taki gigantyczny ogrom materiału, że możnaby książkę o tym napisać. O ile już jakieś nie powstały. Te sprawy są, jak już zresztą po części wyszło, bardzo skomplikowane. Tak czytając wasze wypowiedzi co chwilę się gubiłem, bo tego jest jak na raz trochę za dużo. Ja przyznam szczerze, że nie mam nie wiadomo jak ogromnej wszechwiedzy na temat roślin owadożernych, ale posiłkując się informacjami, które zafundowała nam Szamanka mogę stwierdzić tak: Skoro w przypadku dzbaneczników są spotykane i to nie rzadko wielokrotne krzyżówki, to samo zresztą jest u Sarraceni, to możnaby na tej podstawie stwierdzić, ze dzbaneczniki są grupą dość słabo odizolowaną genetycznie względem siebie. Ujmując to prościej, jest bardzo duże prawdopodobieństwo wytworzenia się płodnej krzyżówki, jeżeli nawet nie będzie tak za każdym razem. Nie chcę spekulować, ale być może można je wiecznie krzyżować ze sobą... Akurat rosiczki sa grupą o wiele bardziej zróżnicowaną, dlatego bardzo ją lubię. Występują w niej zarówno bardzo prymitywne formy jak np. D. arcturi, czy D. regia, albo formy bardzo zaawansowane jak D. hartmeyerorum, która wykształciła nową formę wabienia owadów specyficznymi żółtymi gruczołami. Niektóre grupy rosiczek były izolowane od siebie od milionów lat. To wystarczy, aby przypominały siebie metodami chwytania owadów, ale genetycznie były totalnie różne. Nawet w samej grupie pigmejek nie sądzę, aby dało się dokonać krzyżówek każdej pigmejki z każdą. To wynik wyłącznie dużego zróżnicowania genetycznego. Może tak, nie mieszajmy w ogóle spraw zwierząt do spraw roślin, bo to są wręcz osobne królestwa. Mimo, iż niektóre podstawowe prawa są nieodzowne dla obu królestw, to jednak diabeł tkwi w szczegółach, a szczegóły są już różne. U roślin jest o tyle inaczej, że nie musi dochodzić do dominacji żadnego z genów. Mogą one być aktywne obydwa na raz i wtedy cechy fenotypowe będą wspólne dla oby osobników rodzicielskich. Akurat jeżeli chodzi o zjawisko poliploidyzacji, to w chyba w gigantycznym stopniu przypadków w królestwie zwierząt takie zjawisko jest letalne. U roślin natomiast to bardzo powszechne zjawisko i to bardzo skuteczne, gdyż takie osobniki są zwykle odporniejsze od tych z pojedynczym genotypem. I teraz znowu kwestia oddzielności zwierząt od roślin. Tak jakbyśmy dokonali poliploidyzacji muła, to albo musiałby on być 2x większy metabolizm, 2 x większe rozmiary, czyli patrząc na to logicznie, pada natychmiast. W przypadku królestwa roślin, to poliploidyzacja (dokładnie nie wiem jak), ale może zachodzić samoistnie i tak z przypadkowego mieszańca może powstać nowy gatunek. Patrzyłbym tutaj na P. bohemica, jako taki dobry przykład, gdzie fenotypowo nie różni się on niczym chyba od P. vulgaris ssp. bicolor, ale zbadano, ze ma podwojony materiał genetyczny... Chyba zasady dziedziczenia cech u dzbaneczników nie zostały zbadane, żeby można było ze 100% skutecznością coś stwierdzić, albo przewidzieć. Myślę, że niektóre cechy można jedynie próbować określić na zasadzie obserwacji już dokonanych krzyżówek i ich efektów. Poza tym u roślin jest tyle koszmarnych zjawisk współdziałania genów, że na prawdę głowa boli. Dam taki prosty, ale zagmatwany przykład: Jeden gen, jeden enzym... Jeden enzym 1 blokuje inny enzym 2, który aktywuje jakiś tam enzym 3, który odpowiada za jakąś barwę. Teraz zachwianie któregokolwiek z genów w tym szlaku może mieć efekt albo intensywniejszej barwy, może być milczący, albo może spowodować zanik jakiejś barwy. Także, gdyby komuś się chciało takie coś badać u dzbaneczników i przewidywać, tylko po co? Po to, aby stworzyć tabelę prawdopodobnych wyników określonych krzyżówek. To poświęcanie energii bez sensu. I dobrze, że nie chcesz przenosić obserwacji ze zwierząt na rośliny... Twoje rozumowanie odnoście zespołu Downa i niepłodności roślin można uznać za trafne. Rośliny mają prymitywniejszy system selekcji naturalnej niż jest u zwierząt. U roślin albo dana cecha jest pozytywna i jest utrwalana, albo jest uznawana za niepotrzebną i jest pomijana. Np. taka cecha jak samopylność niektórych rosiczek. Ze względu na rzadkość występowania ich typowych środowisk, możliwość wytwarzania gigantycznej ilości nasion jest pozytywne. Jednak z drugiej strony obniża to zróżnicowanie genetyczne. Jednak rośliny "stwierdziły", że to odpowiednia cena za ogólne przetrwanie. Rośliny wbrew pozorom są cwane i sprytne.. No skoro potrafią aktywnie polować na organizmy wiele bardziej skomplikowane, to trzeba przyznać im jakieś honory! Bardzo słusznie, właśnie tak jest. Nie przetrwają dziwaki, tylko gatunku dobrze przystosowane i kropka. Natura jest bezlitosna. Nie mam pojęcia. Trzeba poszukać w Internecie, o ile takie informacje w ogóle gdzieś są! Tak, lepiej podziałać jakimiś czynnikami mutagennymi na tkanki in vitro niż się bawić w celowe modyfikacje genetyczne. Widać koma, że temat Ciebie bardzo nurtuje. Ale uwierz mi, że pełna wiedza na ten temat niczego Ci nie da. Ja mam akurat jakieś pojęcie z dziedziny genetyki na temat dziedziczności u roślin, jednak to zupełnie nic mi nie daje. Myślę o zastosowaniu praktycznym, bo wiedzieć zawsze jest fajnie. Można się w takim temacie podzielić swoją wiedzą. Zaskoczyłeś mnie informacją, że muchołówka 'Dentata' nie jest kultywarem przypadkowym z probówki, a wyselekcjonowaną cechą.. Choć przyznam, że to też cholipka nie jest takie proste do końca, bo właśnie zmienność osobnicza nie rzadko jest efektem jakiejś mutacji, która się następnie utrwala i tworzy nowy gatunek. Za dużo tych aspektów... Po prostu gubię się z myślami. Jakbyś chciał coś dokładniej wiedzieć, to zadaj kilka pytań, resztę zapisz na później. Inaczej nie da się dogłębnie wyjaśnić problemu, a jedynie powierzchownie i wszystko po trochę.
  10. Cephalotus

    Jak To Jest Z Lokacjami

    Wiesz unkel, akurat podałeś taki przykład, który raczej jest niezmienny. Poza tym myślę, że jak jest mowa o innych lokalizacjach, to nie są one znowu tak bliskie... Jeszcze odnośnie roślin w Polsce, to coś mi się kiedyś obiło o uszy, że są dwie formy D. intermedia, jedna mała, druga większa. Gdzieś to widziałem w jakiejś encyklopedii roślin Niemieckiej, ale niestety nic nie mogłem się rozczytać... To była taka dygresja... Wracając do tematu, to akurat takie zmienności masz chociażby w przypadku niektórych D. spatulata z różnych lokalizacji. W jednym miejscu kwitnie na biało, a w innym na różowo. To świadczy o tym, że dany gatunek, był jakiś dłuższy czas odizolowany od pierwotnego gatunku i wykształciła się inna forma tego gatunku. Czasem te zmiany są tak duże, że określa się je mianem podgatunku, czy odmiany... Potem od tej formy może dojść do powstania nowego gatunku. Masz np. D. intermedia w Polsce, ale jest D. intermedia z góry Roraima. są różne. Albo masz D. anglica w Polsce i D. anglica z Hawajów. Też są inne. Czasem w jakiejś innej lokalizacji faktycznie ten sam gatunek może być inny, ale może być też identyczny. Nie wiem dokładnie jak to jest z tymi: ssp. - chyba oznacza "subspecies" - podgatunek var. - chyba oznacza "variation" - odmiana Nie mam pojęcia jak to się klasyfikuje, ale zazwyczaj najpierw jest jakaś odmiana, którą określa się po lokalizacji. Potem może dojść np. do jakiś badań i określenia tego gatunku za jakąś szczególną odmianę, albo podgatunek. W ostateczności nie rzadko dochodzi nawet do wyodrębnienia niektórych podgatunków za zupełnie nowe gatunki. A jeszcze coś mi się przypomniało. Jest taki gatunek tłustosza P. bohemica, który nie różni się niczym z zewnątrz od P. vulgaris ssp. bicolor, jednam ma podwojony genotyp i dlatego został określony nowym gatunkiem. Taki ograniem w stosunku do pierwotnego nazywa się poliploidem. Czasem można nasiona mieszańców (które potencjalne byłyby niepłodne) potraktować kolchicyną i wówczas dojdzie do poliploidyzacji i powstanie nowego płodnego gatunku. Sam tego nie próbowałem, ale słyszałem, że to możliwe.
  11. No wiesz Mariuszu, to jest bardzo dobre miejsca do pociągnięcia tego wątku.. Tylko się po łbie biję, czemu ja o tym wcześniej nie wiedziałem. No i teraz przypomniałem sobie kolejne rzeczy... Tak samo nie urosły mi ani D. incica, ani D. hartmeyerorum! Teraz bardzo kiepsko rosną mi D. neocaledonica! Cholerka, chyba jak wrócę do domu to ją czymś dokarmię, bo w terrarium nie ma zupełnie niczego co by mogła upolować! Jak niektóre szczegóły nagle zmieniają całą postać rzeczy.
  12. Witam wszystkich, ostatnio dowiedziałem się bardzo ważnej rzeczy. Mianowicie niektóre kiełkujące gatunki rosiczek TRZEBA dokarmiać! Może to jest banalne, ale uwierzcie mi, że do dzisiaj tego nie wiedziałem. Podam przykłady! Kiedyś wysiewałem D. burmanii, D. sessilifolia, D. biflora. Nigdy mi się nie udało podhodować D. burmanii, ani D. biflora. Raz jednak trochę urosły mi D. sessilifolia, potem już nigdy mi się to nie udało. Po prostu od momentu wykiełkowania wszystkie te gatunki były na prawdę mikroskopijnych rozmiarów, i tak potem w końcu zdychały. Teraz jak sobie to wszystko przypomnę, to okazuje się oczywiste co było NIE TAK! Ja je wysiewałem głównie na parapecie, ale zimą, żeby na wiosnę podrosły i miały dożo słońca. Dowiedziałem się jednak, że te gatunki, żeby w ogóle urosły muszą być dokarmiane! I faktycznie moje siewki miały raczej sterylne warunki i żadnego dostępu do jakiegoś pokarmu tym bardziej nie mikroskopijnie małego... Może niektórym z wam urosły i D. burmanii, i D. sessilifolia a ich nie dokarmialiscie, zgoda, ale może akurat miały same co złapać, albo w podłożu było coś więcej minerałów. W każdym razie przeczytałem pewien artykuł, gdzie wyraźnie było napisane: "FERTILIZE IT!" Co akurat w tym kontekście chodzi o dokarmianie. Wiem jeszcze, ze koniecznie dokarmiać trzeba siewki D. glandurigera, nie wiem jakie jeszcze... W każdym razie już wiecie, że dokarmianie niektórych siewek jest koniecznością i jak nie chcą rosnąć, to wiecie co z tym trzeba zrobić. Mam nadzieję, że dzięki tym informacjom te gatunki staną się powszechniejsze w Polsce. Ja chyba w najbliższym czasie, może na lato wrócę do tych gatunków. Skoro teraz wiem co zrobiłem źle, a mogę je z powodzeniem hodować, to będę z wielką chęcią je miał na parapecie. (D. biflora mam do dzisiaj i do dzisiaj ma 0,5 cm od jakiegoś roku.. Chyba zacznę ją dokarmiać. )
  13. Myślę, że początki praktycznie u wszystkich wyglądają podobnie. Zaczyna się od paru roślinek, które wsadza się do akwarium i oświetla. Potem się czyta coraz więcej na temat tych gatunków i coraz to bardziej zmienia się im warunki hodowli. Najpierw akwarium, potem parapet, terrarium, albo dwór... Także myślę, że nie potrzeba Ci hodować rosiczek w akwarium wiec dobrze, że je wystawiłem poza... Warunkiem obecności jest faktycznie wilgotność powietrza, odpowiednia dla gatunku. Aczkolwiek niektóre tego zupełnie nie wymagają i akurat te, które tam masz mogą rosnąć w niskiej wilgotności. Ja bym jednak skłaniał się ku temu, żeby walnąć dzbanecznika do jakiegoś zamkniętego akwarium... Nie mam z tą grupą zbyt dużego doświadczenia, ale wiem, że jak mają zbyt niską wilgotność powietrza, to szybko tracą dzbanki i wcale nie rosną ładniejsze.. Ewentualnie ciągle te same, choć mogę się mylić. Oczywiście muchołówka do chłodnego miejsca, co już zrobiłeś, także spoko... Teraz tylko myśl co byś nowego mógł zdobyć, jak ulepszyć warunki hodowli swoich roślin, tak, aby wyglądały jak te z obrazków. ;-) Radzę jednak racjonalnie dobierać sobie gatunki, żeby potem nie wyszło jakoś tak, że masz jakiś rarytas, który Ci padnie... Niestety ja się tak parę razy porwałem z motyką na słońce i niestety niczym dobrym to nie poskutkowało. Dlatego od bardzo długiego czasu nic nie rozbudowuję swojej hodowli. Ale to inna bajka.
  14. Cephalotus

    Drosera Glanduligera

    D. glandurigera należy do monotypowej sekcji Coelophylla.
  15. Cephalotus

    Vademecum Zimowania.

    Zabrzmię bardzo standardowo... Naśladować naturę! Akurat wszystkie nasze hodowle roślin są mniej lub bardziej dostosowane do warunków w jakich te rośliny rosną w naturze. No niestety, ale przecież taka jest prawda! Jeżeli jakaś roślina rośnie w miejscu o dużej wilgotności powietrza, to jak będzie hodowana w suchym powietrzu, to po jakimś czasie, tak czy owak, padnie! Nie ma bata. Jak roślina ma suchy okres spoczynku, to nie zapewnienie go spowoduje śmierć tej rośliny, w krótszym, czy dłuższym czasie. Jeżeli roślina ma okres spoczynku zimny, to jak jej nie przezimujemy to też padnie, a przynajmniej bardzo zmarnieje! Także eksperymentowanie z roślinami może polegać na szukanie jakiś granic jej pesymów, czyli maximum i minimum niszy tych roślin. Jeżeli roślina ma jakieś bardzo skrajne warunki to w toku ewolucji wykształci odpowiednie mechanizmy w celu przetrwania. Sarracenie akurat rosną w strefie gdzie jest taki w miarę umiarkowany okres chłodu (poza paroma wyjątkami). Ich wzrost jest ograniczony przez czynniki temperatury i światła. Jeżeli natomiast takiej roślinie zakłócimy jej normalny rytm biologiczny to coś się jej w końcu stanie. Skoro mam dać przykład to najlepszym będzie Sarracenia x excellens, którą dostałem z Australii. Jest fantastycznym przykładem, na nie zimowanie Sarraceni. W Australii kiedy u nas jest lato tam mają zimę. Więc dostałem tą Sarracenię w środku okresu spoczynku, a tutaj nagle środek lata! I co, zwyczajnie sobie zdechła! Nawet nie próbowała się wzbudzić, bo to też jest powolny proces. Mimo, iż próbowałem ją jakoś uratować, to się nie dało. Cudem, ledwo, ledwo przeżyła mi S. Ladies in Waiting. Z cudownej rośliny zrobił się z niej istny wrak! Żeby doprowadzić ją do czegoś na kształt jej stanu początkowego zajęło mi aż 3 lata. Także najpierw proponuję dowiedzenie się jakie czynniki środowiskowe ma w naturze dany gatunek... A następnie wyciągnięcie wniosków, czy ma prawdziwą zimę i musi być koniecznie zimowany, czy to jest tylko lekko chłodniejszy okres, który jest taką informacja dla rośliny: "aha, niedługo kwitniemy" i wtedy ja stymulujemy, a nie zimyjemy.
  16. Ja bym się aż tak nie przejmował. Będziesz miała za to nasionka. I podlewaj roślinę destylowaną wodą, bo jak będzie to kranówa, nawet przegotowana, to w pewnym momencie mogą zacząć się minerały osadzać na stożku wzrostu i to będzie już bardzo źle... Wiem po sobie, ze uchwycić otwarty kwiatek jakiejkolwiek odmiany, czy lokantu D. spatulata jest bardzo trudno. Mam ją sporadycznie rozrzuconą po różnych doniczkach. Łącznie z kilkanaście, kilkadziesiąt roślin i nawet kiedy wszystkie mają pędy kwiatowe, a jest ich sporo, to nie udaje mi się czasem zobaczyć ani jednego kwiatka. One się zwykle otwierają koło południa, tuż przed i ewentualnie tuż po. Czasem jest taka sztuczka, że jak wyjdzie słońce... kwiatek się otworzy... słońce za 5 min zajdzie i kwiatek się już zamknie na zawsze... Takie coś występuje niestety również u innych rosiczek, dlatego trudno złapać je na kwitnieniu. Ale kto nie próbuje temu się nie udaje! Następnym razem pewnie go uchwycisz... Jak tak patrzę, na Twoje zdjęcie, to jeszcze jest szansa na jeden dwa kwiatki...
  17. Moment, moment! Jakto G. guianensis! Ja myślałem, że ona ma niebieskie kiwaty!!! Takie zdjęcie znajduję w internecie: http://www.ladin.usp.br/carnivoras/Photos/..._01_1999__1.jpg Śmieszne, czyżby były dwie odmiany barwne? To kiedy można spodziewać się tego gatunku w hodowli? Ja nie mogę sie doczekać tych nowych zdobyczy z wypraw choćby do Afryki. Miecio, chyba wniski są proste, jak najpierw jest zdjęcie z natury, a potem zdjęcie kwitnącej rośliny u kogoś w hodolwi? Problem polega a tym, że "my wiemy, wy wiecie, ale nikt tego na głos nie mówi." Nie cierpię obłudy.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.