Ja jestem za in vitro przy owadożerach jako sposobie na ochronę zagrozonych gatunków przed wyginięciem, ALE:
Właśnie - po co hodujemy? Oczywiście, satysfakcja z hodowli jest ważna, jednak po jakimś czasie przestaje nas rajcować Hookeriana i Ventrata, i chcielibyśmy spróbować czegoś nowego. I tu zaczyna się problem - po co mam wydawać więcej kasy na rzadszy gatunek - dla samej satysfakcji "ze rośnie" starczy mi przecież coś prostego. Ja na przykład gdy kupuję rzadki gatunek, robię to dla...hmm...pewnego poczucia wyjątkowości (dotyczy to wyjątkowości rośliny, nie żeby szpanować przed innymi, że mam coś, czego oni nie mają - do szpanu lepsze jest drogie auto ). Fakt, że mam w domu coś, co mało kto ma poza mną, niewiele osób wogóle wie, co to tak naprawdę jest i wywodzi się z odległych zakątków świata, daje wielką radochę.
A z In vitro? Gatunki, na widok których jeszcze 3 lata temu dostawałem wytrzeszczu oczu, dziś kosztują niewiele więcej niż Ventrata w Obi i każdy może sobie takie kupić. To trochę zmniejsza frajdę z jej posiadania - kiedyś trzeba było długo szukać, nawet mieć kontakty za granicą - to dopiero była zabawa, sam zakup rośliny był wisieńką na torcie.
Całe szczęście, że nie słyszałem o tym, by modyfikować roślin mięsożernych genetycznie - gdyby do tego doszło, w końcu nawet laik mógłby sobie pozwolić na zakup dowolnej rośliny, nawet bez zapewnienia specjalnych warunków - teraz przynajmniej można łatwo roślinę dostać, ale utrzymać np. takiego rajaha trzeba umieć, co dalej czyni rzadkie gatunki wyjątkowymi, nawet pomimo niskiej ceny.