Hej ludki!
Całkiem niespodziewanie wywiało mnie w tym roku do 'Mekki' każdego chyba owadożeromaniaka - do Wilmington. Dla wyjaśnienia - Wilmington i obszar w promieniu około 75 kilometrów od tego miasteczka to jedyne naturalne siedlisko Muchołówki Amerykańskiej na naszej Planecie. Czas miałem bardzo mocno ograniczony, ale udało mi się odwiedzić dwa ciekawe miejsca. Poniżej relacja i kilka zdjęć ze stolicy muchołówek!
Wilmington wita!
Wilmington to niewielkie miasteczko w USA w stanie Karolina Północna. Miejsce to odwiedziłem 3 grudnia, a mimo to temperatura powietrza na zewnątrz wynosiła 19*C. Pierwszym potencjalnym siedliskiem muchołówki, jakie odwiedziłem, był park stanowy Carolina Beach State Park. Przy wjeździe do parku stoi chatka, w której zorganizowano małą wystawkę dot. owadożerów plus niewielkie terrarium z muchołówkami, kapturnicą (S. purpurea) i rosiczkami (D. capillaris):
Cały park składa się z kilku ścieżek, z których najdłuższa ma 3 mile. (nie muszę oczywiście dodawać, że amerykanie wybetonowali dojazd i parking do każdej z nich). Przy wejściu na ścieżkę stoi tablica informacyjna z mapką i opisem tutejszej fauny i flory:
Co jakiś czas napotkać można takie ogłoszenie:
Dotyczy ono nie kogo innego jak złodziei, którzy bez skrupułów wyrywają muchołówki z parku. Lokalesi pracują nad podwyższeniem kar za kradzież roślin, a za wskazanie takich ludzi przewidziana jest nagroda.
Chodząc po parku i przeszukując wzrokiem okolice ścieżki, natknęliśmy się na drewnianą kładkę, z której pokładu podziwiać można chyba jedyną kapturnicę w parku (wyglądała jak S. flava):
Bidna, zimująca, podsychająca - ale w końcu pierwsza spotkana roślina owadożerna! Kładka ogranicza na szczęście możliwość sięgnięcia i urwania listka na 'pamiątkę'. Żeby zrobić jej fotkę z bliska też trzeba się nieźle nagimnastykować:
Obok kapturnicy w trawie schował się też mały tłustosz:
Po kilku krokach dochodzimy do fragmentu ścieżki o nazwie 'Flytrap Trail' - szlak muchołówek:
Czytając internetowe opisy tego miejsca muchołówek raczej się nie spodziewałem - bardziej zależało mi na przyjrzeniu się ich środowisku naturalnemu. Co nie zmienia faktu, że nadzieja była do końca...
Muchołówka dzieli się miejscem z bardzo charakterystycznymi roślinami - dominują krzewy oraz tzw. sosna długoigielna, która ma 30-centymetrowe igły i ogromne szyszki Gdzieniegdzie zdarzają się też palmy, a nawet kaktusy (regularna opuncja!!!). Mała sosenka:
Miejsce bytowania muchołówek jest dość charakterystyczne - są to porozrzucane naprzemiennie mocno podmokłe tereny oraz piaszczyste mini sawanny. Piasek jest roznoszony przez wiatr i w ten sposób muchołówka rośnie w mieszance torfu i piasku. Mieszanka ta nie jest jednak jednolita - na wierzchu znajduje się ok. 3-5mm warstewka mokrego piasku, a im dalej w głąb podłoża tym większy udział torfu. Kawałek sawanny:
I kawałek bagienka:
Ciekawe wrażenie robi palma stojąca jak gdyby nigdy nic w środku lasu:
I tak dobiegło końca pospieszne zwiedzanie parku. Nie udało się znaleźć żadnej muchołówki, ale spacer był pouczający i zaskakujący.
Jako że ciężko byłoby opuszczać Wilmington bez zobaczenia 'podwórkowej' muchołówki, za pośrednictwem arcypotężnego Internetu umówiłem się przed wyjazdem na spotkanie z Danielem Sheret'em - przemiłym człowiekiem, który opiekuje się tamtejszym 'dzikim ogrodem' z owadożerami. A więc następny cel podróży to Stanley Rehder Carnivorous Plant Garden w Wilmington:
Zostaliśmy bardzo ciepło przywitani - był wspomniany Dan, do tego pani ze stanowego ośrodka ochrony przyrody, pan Phillip Garwood - tamtejszy naukowiec zajmujący się geologią, znany jako Dr Rocks. Do tego dostaliśmy także pozdrowienia od samego burmistrza Wilmington Daniel na wstępie zaznaczył, że przyjeżdżamy do Parku w najgorszym możliwym okresie roku, kiedy wszystko zimuje i jest brązowe. Niestety nie ode mnie zależała data tego wyjazdu, ale sama możliwość zobaczenia zimujących owadożerów w ich środowisku była dla mnie bezcenna. Poniżej autor z Danielem Sheret'em, który był naszym głównym przewodnikiem po Ogrodzie:
Ogród/Park jest niewielkim poletkiem na skraju lasu. Obszar ten został uratowany przed zniszczeniem pod budynki mieszkalne, a świętej pamięci Stanley Rehder zajął się ochroną i doglądaniem tego miejsca. Niestety Park nie jest ogrodzony (zamykany na noc), przez co praktycznie co roku wiele roślin jest bezkarnie wykopywanych. Miasto i opiekunowie zadbali już na szczęście o monitoring. Przy wejściu do Parku postawiony został 'taras widokowy', z którego bezpiecznie i bez deptania można pooglądać tamtejsze rośliny:
Od początku w oczy rzucają się piękne kępki S. leucophylla: (jak mawia jeden z obecnych tam polskich kolegów po moim wykładzie z owadożerów - dzbanecznica )
Wiele kapturów mimo zimowania wygląda pięknie:
Jedna z nielicznych kępek purpurowej:
A tutaj Dr Rocks demonstruje żarłoczność kapturnicy:
Poniżej Sarracenia rehderi - krzyżówka nazwana tak po Stanley'u Rehder'ze - założycielu Ogrodu:
W Parku można znaleźć też sporo rosiczek - wszystkie tam obecne to D. capillaris:
Dzięki wyłożonej ścieżce można przejść przez Ogród, nie raniąc przy tym roślin:
No i w końcu to, na co chyba wszyscy czekali - muchołówki! Widok - fantastyczny, pomimo wielu pousychanych pułapek i zimowania. W Parku jest ich całkiem sporo, ale żeby je wypatrzyć, konieczne jest zatrzymanie się i przykucnięcie - cwaniaki świetnie się kamuflują:
Fantastyczne czerwone ubarwienie - Daniel zauważył, że w miesiącach zimowych barwa ta jest najbardziej intensywna:
W Parku rośnie tylko i wyłącznie 'Regular Form', nie są wprowadzanie żadne 'nienaturalne' kultywary.
Przykład kamuflarzu:
Podobno w niektórych miejscach występowania muchołówek przeprowadza się kontrolowane wypalenia traw, aby zlikwidować muchołówce konkurencję do światła. PODOBNO muchołówki szybko się po takich wypaleniach odradzają!
Kolejna pięknie wybarwiona pułapka:
I tak minęła nam przeszło godzinna wizyta w Parku. Wychodząc można zobaczyć zdjęcia Stanley'a Rehder'a opiekującego się muchołówkami:
Żal było opuszczać Wilmington, lecz czas tam spędzony był najbardziej udanym wydarzeniem w mojej 'karierze' hodowcy owadożerów. Jeśli będziecie mieli kiedyś okazję być gdzieś w pobliżu, zachęcam do odwiedzenia tych niezwykłych miejsc. Podobno najlepszy okres na zobaczenie życia Ogrodu to maj-czerwiec, kiedy wszystko kwitnie i strzela w niebo.
Pozdrawiam i na deser jeszcze jedno zdjęcie muchołówki autorstwa kolegi z lepszym sprzętem (mam na myśli oczywiście aparat ):